Transformers
Rok Produkcji:
2007
Czas Trwania: 144 minuty
Trailer
Fabuła
Pamiętam
jeszcze tę atmosferę podniecenia, gdy pojawiały się pierwsze zapowiedzi, potem
trailery i, przed grande finale, pierwsze recenzje na zagranicznych stronach
filmowych. No i w końcu premiera u nas, w wakacje roku 2007. Z tej okazji
zorganizowany został mały zlot fanów TF we Wrocławiu. Wszystko było na "tak"
(no może za wyjątkiem recenzji, których nie czytałem), a czy film nie zawiódł?
Cóż, przez fanów został przyjęty
stosunkowo ciepło, z entuzjazmem, ale bez euforii. Mnie również wtedy się
podobał.
Nie
wiem czy to przez atmosferę, która towarzyszyła mi przy seansie czy fakt, że
zobaczę „next genowe” wielkie roboty przyćmił mój trzeźwy, a przy tym złośliwy
i bezlitosny osąd. Bo teraz, gdy po latach oglądam go po raz kolejny, nie mogę
się w nim doszukać jakichś większych zalet.
Życie
na planecie Cybertron zostało stworzone przez Allspark, a gdy doszło do wojny
domowej pomiędzy Transformerami, Autoboty zdecydowały się wysłać sześcian w
przestrzeń kosmiczną (wylądował wiadomo gdzie). Podążył za nim Megatron, jednak
pokazując typową dla siebie niekompetencję rozbija się na Ziemi i zamarza na Kole
Podbiegunowym, gdzie znajduje go dziadek głównego bohatera - Sama Witwicky’ego.
W obecnych czasach Sam wystawia rzeczy po dziadku na alle… znaczy na Ebay i tak
uruchamia całą lawinę „nieszczęść”. W skrócie dochodzi do starcia Autobotów i
ludzi z Decepticonami, a stawką są losy świata i Allspark. W sumie schemat, bo
i czego się więcej można spodziewać... hmm na pewno dobrego kina akcji z masą
walk wielkich myślących maszyn i dobrych efektów specjalnych. No i chociażby
przyzwoitej fabuły. TF z 2007 w roli kina akcji z nutką nostalgii sprawdza się
średnio. Fabuła, a raczej jej przebieg jest ledwo tolerowalny, Sam i jego rodzinka
jest nie do zniesienia. Nie wiem jak byłem w stanie to oglądać i nawet się
uśmiechnąć podczas wizyty w kinie. Transformerów praktycznie nie ma, ich
dialogi to może 10 w porywach 15% całości filmu. Z Decepticonami w zasadzie
rozprawili się ludzie, bo Autoboty walczyć właściwie nie potrafiły. Dziwne jest
też, że w połowie filmu znika jeden z Decepticonów - Barricade - i w ogóle nie
jest wyjaśnione, co się z nim stało. W gruncie rzeczy największym zarzutem
wobec tego filmu, jak i jego sequeli, jest to że obraz tak naprawdę nie jest o
Transformerach, a o problemach nastolatka/młodego dorosłego w krzywym
zwierciadle i z nieśmiesznym humorem, a także wielkim miłosnym listem dla armii
Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Do tego Bay miał gdzieś fanów TF, bo
widownia TF to dzieciaki albo dorośli pamiętający czasy gdy byli dziećmi.
Transformers Bay’a to też nie jest film dla takich "Samów", tylko dla
tych, co się nad nim znęcali w szkole. Niemniej film ma też trochę plusów. Sam
początek: atak Blackouta robi spore wrażenie, także scena lądowania Autobotów
jest bardzo mocna i świetnie buduje klimat (a że potem jest wciąż psuty to już
inna sprawa). Humor, mimo iż przeze mnie już zbesztany, za sprawą Simmonsa potrafi
rozbawić. Także „przypadkowe twory” Allsparka są zabawne (Xboxbot czy
MouteinDewbot). Finałowa bitwa w Mission City też jest niezła i choć podoba mi
się fakt, że ludzie nie są tylko nieszczęśliwymi ofiarami i potrafią walczyć,
to proporcje pomiędzy udziałem Botów a ludzi są niewłaściwe. W zasadzie jedynym
Decepticonem zniszczonym tylko przez Autoboty był poległy w walce na
autostradzie. Resztę wykończyli ludzie.
Postacie
Eee…
postacie w tym filmie są… i tyle. Nic nie można o nich powiedzieć, nie dziwi
więc, że do sequela przeszło ich niewiele. Nie ma co wspominać o hakerach czy
sekretarzu obrony - byli, coś tam zrobili i tyle ich widziano. Rodzice Sama,
jak i w zasadzie on sam, są wkurzający (aż żal, że go Megs nie zabił,
oszczędził by go nam w sequelach). Dziewczyna grana przez Megan Fox ma ładny
tyłek i tyle. Z ludzi jedynie Simmons, Lennox i Epps zapisali się dla filmu na
duży plus (nic dziwnego, że wracali w kolejnych częściach). O reszcie można
spokojnie zapomnieć, ich rola ogranicza się do pchnięcia fabuły naprzód i nic
sobą nie wnoszą.
Jeżeli
w ogóle to możliwe, to z Transformerami jest dużo gorzej niż ludźmi. Ich
wszystkie dialogi można zapisać na kartce A4. W zasadzie mówią jedynie w scenie
przybycia i wytłumaczenia przez Optimusa Samowi czemu tu przybyli i kim są. Potem
są milczącymi statystami, którzy przewijają się gdzieś w tle. O ich charakterze
też świadczy jedynie scena przedstawienia się. Z Botów można wyróżnić Prime’a
(w końcu to wódz i jedyny umiejący walczyć Autobot) i najsłynniejszego BBB,
który (ukłony dla scenarzystów za ten pomysł) mówi za pomocą radia, bo jego
syntezator głosu został uszkodzony. Decepticoni oprócz paru zdań wypowiedzianych
przez Megatrona, Barricade’a i Starscreama nie mają ŻADNYCH DIALOGÓW!!! NIC. W
gruncie rzeczy nic o nich nie wiemy, tylko to, że są źli i trzeba ich
powstrzymać. Jest jeszcze dron (czy nie dron) Frenzy, który cierpi na ADHD,
jest jedynym Decepticonem posiadającym znamiona charakteru.
Muzyka i Efekty
Specjalne
Najsilniejszym
punktem tego filmu są efekty specjalne. Bardzo podobają mi się transformacje
Tefów, a głównie płynność przechodzenia z formy robota do pojazdu lub na odwrót
w zależności od potrzeby. Reszta też jest bez zarzutu i na bardzo wysokim
poziomie wykonania. Szkoda, że takie efekty zmarnowały się w tak słabym
fabularnie obrazie. Zgrzytem mogą być niektóre starcia robotów, gdzie jedyne,
co było widać to dwie kupy metalu rozwalające się po okolicy.
Muzyka
też nie jest zła, wpada w ucho, a niektóre kawałki zostają w głowie jeszcze
trochę po seansie. Zdecydowanie najbardziej podobał mi się kawałek z lądowania
Autobotów na Ziemi.
Podsumowanie
Transformers
Michaela Baya nie jest dobrym filmem. Ba, ledwo się mieści w kategorii filmów
przeciętnych, takich dla których do kina idzie się dla efektów specjalnych. Niemniej
nadał on pewien kierunek filmowym Transformerom, od teraz mogło być tylko
lepiej (Bay mówił, że wziął do serca uwagi fanów) albo znacznie gorzej…
Ocena
5 Tetsujinów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz