czwartek, 17 lutego 2011

Transformers: Headmasters


Transformers: Headmasters
Liczba odcinków: 35
Rok produkcji: 1987

Opening i Ending


Fabuła
„Headmasters” jest serią, w której G1 z Japonii rozstaje się już definitywnie z oryginalnym G1 z USA. Historia dzieje się po trzecim sezonie G1 (czwarty do Japonii nie dotarł, podobnie zresztą jak film – stąd w Kraju Kwitnącej Wiśni powstało „Scramble City”, będące łącznikiem między sezonami drugim i trzecim). Galvatron wspomagany przez świeżo przybyłych Zaraka i Headmasterów znów atakuje Cybetron i Ziemię. Cele? Jak zwykle ten sam - energia i panowanie nad wszechświatem. Po wielu potyczkach ginie zarówno Galvatron, jak i Optimus Prime, Rodimus Prime natomiast opuszcza teatr działań wojennych. Nowym liderem Autobotów (Cybertronów) zostaje Fortress, a Decepticonów (Destronów) Zarak.

„Headmasters” jest czymś w rodzaju pomostu pomiędzy amerykańską serią, a japońskimi kontynuacjami G1. Są tu dobrze znane postacie i motywy z oryginalnej kreskówki, a jednocześnie po trochu wprowadzana jest japońska specyfika kuzynów przybyszów z Cybertronu, charakterystyczna dla gatunku Super Robots. Dlatego seria może podejść zarówno fanom klasycznych Transformerów, jak i dalekowschodnich wielkich robotów, czego niestety nie można powiedzieć o następnych w kolejce „Masterforce” i „Victory”.
Jedną z największych zalet „Headmasters” jest ciągłość fabularna. Każdy odcinek wnosi coś do głównego wątku i wpływa (choć niestety często bardzo nieznacznie) na poszczególne postacie. Transformery przestały w końcu być nieśmiertelne i niewrażliwe na ogień zaporowy, brak tu typowej dla całego amerykańskiego świata Transformers (i późnego japońskiego) zasady: „Walczę tak dobrze, na ile pozwala mi scenariusz”. Scenarzyści pozostali konsekwentni i nie osłabiali czy wzmacniali postaci w zależności od potrzeby chwili, co się im bardzo chwali. Jeśli chodzi o klimat to jest bardzo ok, chociaż czasami brak wyczucia sytuacji i stąd często sceny przechodzą z bardzo śmiesznych (lub mających za takowe uchodzić) w pełne dramatyzmu, przez co widz może czuć się niekomfortowo (chociażby odcinek, w którym Chromodome musi zastrzelić swojego najlepszego przyjaciela). Szczególnie za tą sytuacje winni są Daniel i Wheelie, będący bardziej natrętni i denerwujący niż w amerykańskim G1 (głównie dlatego, że oglądamy ich na ekranie znacznie częściej). Nie podobało mi się zbytnio też ostateczne starcie na Ziemi, które byłoby kompletną katastrofą gdyby nie genialne akcje Sixshota. Nie licząc ich bitwa jest monotonna i nudna. Często żartuje się, że w „Masterforce” są elementy Power Rangers. Osobiśvie to właśnie zakończenie „Headmasters” mi się z tym skojarzyło. Gdyby nie taki finał, przymknąłbym oko na niektóre wady i dałbym „Headmasters” wyższą ocenę, może nawet tak wysoką jak „Masterforce”. 

 Postacie
Nie są one niestety najmocniejszą stroną „Headmasters”. Ta odsłona japońskiego G1 cierpi na tą samą przypadłość, co G1 oryginalne: masa bohaterów i praktyczny brak rozwoju ich (za wyjątkiem Sixshota, który i tak porządnie zaczyna się rozwijać dopiero przez ostatnie kilka epizodów; a szkoda, bo motyw jego przyjaźni z Danielem nie tylko stworzył świetny potencjał na rozwój postaci Sixshota, ale ratował też postać Daniela). Nawiasem mówiąc, jeżeli uważacie, że Daniel był wkurzający w trzecim sezonie, to powinniście obejrzeć „Headmasters”. W tej serii chłopak bije rekordy w byciu irytującym, a razem z Wheelie'm tworzą najgorszy duet ever.
            Ponarzekało się na postacie poboczne i komediowe, czas poznęcać się nad „głównymi”. Choć w zasadzie nie ma się nad czym rozwodzić – ot, typowa seria Transformers, zrobiona nieco bardziej na sposób amerykański niż japoński (stąd między innymi taka mnogość postaci.) Ogólnie rzecz biorąc nie mam żadnych pozytywnych, ani negatywnych odczuć – byli sobie ci dobrzy, byli sobie ci źli. Tyle. Fortress wypadł ok, jego rola ograniczała się do transformacji w big mode i kończenia odcinka. Tytułowi Headmasterzy również byli w porządku, oni dostali najbardziej rozbudowane osobowości (w szczególności Chromedome, który zaliczył potem cameo w „Masterforce”). Oczywiście poza nowymi postaciami pojawili się i starzy znajomi - Kup (czy może raczej Char, niezłe mu Japońce imię wybrali ^^), Rodimus, Optimus, wszystkie gestalty, no i sprowadzeni do roli pary clownów Cyclonus i Scourge. Na dobrą sprawę jednak żaden z nich nie miał większego wpływu na rozwój akcji. Dodam jedynie, że po tej serii jeszcze bardziej nie lubię Rodimusa. Po tym jak Scorponok wysadził Cybertron,  Rod stwierdził bowiem, że... w sumie nic się takiego nie stało, po czym on, Char vel Kup i Blurr odlecieli w siną dal, zostawiając Fortressa z całym tym bałaganem. Nice.  
            Jeśli chodzi o nowych Decepticonów czy jak kto woli Destronów, to dzieli i rządzi wspomniany już Sixshot (gdzieś zasłyszałem, że SixKnight z Masterforce, to w rzeczywistości przebudowany Sixshot). Jest niejednoznaczny, dobrze prowadzony, a jego pojedynek z Ultra Magnusem to jedna z najciekawszych walk serii. Do tego wspomniana już przyjaźń z Danielem (wiem, że to głupio brzmi, ale pomysł poprowadzony kapitalnie). Reszta już nie jest tak ciekawa. Zaraka można przełknąć; typowy, żądny władzy nad kosmosem tyran. W sumie poza kilkoma punktami IQ więcej nie różni się zbytnio od Megatrona czy Galvatrona. Jeśli chodzi o nowe podgrupy, to albo goście są tłem, albo są bardziej zabawni niż niebezpieczni (o dziwo, Headmasterzy). Największy zarzut jaki mam do Destronów: Missfire jako jeden z najlepszych strzelców.  

Muzyka i Animacja
Animacja „Headmasters” to ogromny skok jakościowy w stosunku do oryginalnego G1. Przede wszystkim jest dużo mniej wpadek animacji (zanik tych, które określam jako "jaskrawe" będziemy mieli dopiero od „Masterforce”), więc nie zobaczymy tysięcy Starscreamów czy dwudziestu Reflectorów, jedynie Bruticus znów miał tendencje pokazywać się w towarzystwie swoich komponentów i parę razy kilku Cybertronów stwierdziło, że lepiej jest być Destronem (sądząc po znaczkach frakcyjnych), nie mówiąc już o tym, że dwóch Destronów „cudownie przywrócono do życia" i dano im nawet wygłosić kilka linijek tekstu.
            Muzyka przez wszystkie serie japońskiego G1 jest w zasadzie taka sama. Wiele utworów się powtarza, ale nie przeszkadza to w oglądaniu i doskonale poprawia wrażenie ciągłości pomiędzy wszystkimi tymi seriami.

Podsumowanie
            Mimo wielu wad „Headmasters” ogląda się dobrze. Większość elementów humorystycznych naprawdę śmieszy, bitwy i pojedynki są ciekawe i dobrze zrealizowane (za wyjątkiem wspomnianego już finału). Jest to solidna dobrze zrealizowana seria o Transformers i co najważniejsze nie ma spadku poziomu w stosunku do G1, a to nie często się zdarza.

Ocena
6 Tetsujinów

Brak komentarzy: