Diebuster
Rok produkcji: 2004 - 2006
Liczba odcinków: 6
Opening
Ehh... Ja… Bardzo lubię gości z Triggera… Niestety
jakoś dziwnie się składa, że to co mi się najbardziej podoba, nie powstało w
czasach preTriggerowych (chociażby Gurren Lagan), ale dopiero po uformowaniu
studia, gdy rozpoczęło się tworzenie samych perełek w stylu Kill La Kill czy
Witch Academy. Diebuster jest niestety serią z czasów, gdzie Trigger był
jeszcze w Gainaxie. Co za tym idzie, już wiecie dlaczego ta recenzja nie jest
podzielona na sekcje i jest jednym wielkim głosem niezadowolenia z mojej
strony.
Najgorsze jest to, że tekst o Diebusterze powstaje
całe dwa miesiące po tym jak skończyłem oglądać ostatni epizod, a co za tym
idzie niewiele z tego pamiętam. Prawda jest taka, że niewiele było tam do
zapamiętania. Cała ta 6 odcinkowa OVA popełnia najgorszy grzech sequeli: Jest ona całkowicie zbędna, a co
gorsza podkopuje wartość oryginalnego Gunbustera. Przypieczętowało to w moich
oczach Gainax jako studio, które nie dość, że poza granice dobrego smaku doi
swoje franczyzy, to jeszcze do tego robi to po linii najmniejszego oporu - albo
po prostu wypuszcza daną serię w kilku(nastu) różnych wersjach (Evangelion),
albo tworzy coś co wspólnego z oryginałem nie ma za wiele, albo w ogóle nic,
wspólnego. Taką właśnie serią jest niestety Diebuster.
Wybrano ludzi z przyszłego Triggera, którzy kompletnie
się do tego zadania niestety nie nadawali. Nie ten styl i nie ten klimat.
Oryginalny Gunbuster zachowywał sporo podobieństw do klasyki SF w rodzaju 2001:
Odysei Kosmicznej czy Łowcy Androidów. Technologia w tym quasi sequelu jest
równie mocno odrealniona i kuriozalna jak w pozostałych seriach tej ekipy, ale
co sprawdzało się w Kill La Kill, kompletnie nie sprawdzało się w serii w
uniwersum Gunbustera. Diebuster wyglądał raczej jakby to był zerowy sezon
Gurren Lagann. W zasadzie wszystkie designy czy pomysły na technologie doskonale
by się z tą serią komponowały. Sam scenariusz w pewnym momencie zaczął
wskazywać na to, że ta ekipa jednocześnie pracowała nad oboma serialami, ale
miała mało czasu, więc te same pomysły lądowały w obu projektach.
Fabularnie, jak
pisałem wcześniej, nie ma w zasadzie o czym mówić. Seria usiłuje powtarzać to
co było w Gunbusterze, tylko, że robi to słabiej. Zresztą od pewnego
momentu przestałem na fabułę specjalnie
zwracać uwagę, bo nie było tu nic godnego uwagi. Z postaciami było już trochę
lepiej - obie główne bohaterki nawet dały się lubić, ale nie było w tym nic
specjalnego, ot rzemieślnicza robota. Reszta postaci jest pomijalna - ot trójka
jakiś tam wątek miała, ale wątki te raczej sprawiały wrażenie zapychaczy.
Niemniej… to anime
ma jedną zaletę (sam nawet byłem zaskoczony jak przemordowałem się do połowy
ostatniego odcinka), której niemal udało się zrehabilitować całą serie.
Niestety, ale tylko prawie. Doskonałe zakończenie, mające ducha starego
Gunbustera z nutką szaleństwa tak charakterystycznego dla twórców Kill La Kill,
to tutaj za mało. Szkoda, bo nie dość, że klimat został zachowany, to ostatnie
minuty stanowiły doskonały hołd dla oryginalnej OVY. Te niecałe 12 minut to
jednak zbyt mało, abym polubił tą OVĘ, wielka szkoda.
Diebuster jest
kolejnym smutnym przykładem na to, że dla GAINAXa „Dobra solidna robota” jest wyrażeniem obcym i niezrozumiałym…
przykre.
Ocena
4 Tetsujiny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz