środa, 18 grudnia 2013

Aura Battler Dunbine



Aura Battler Dunbine
Rok Produkcji: 1983 – 1984
Liczba odcinków: 49
Uniwersum: Byston Well

Opening



Ending
 
 

Fabuła
            Aura Battler Dunbine jest adaptacją autorskiej powieści Tomino: „The Wings of Rean”. Jej  akcja toczy się w świecie Byston Well, który można zlokalizować gdzieś pod oceanem (w Byston Well nie ma nieba, tylko ocean). Główny bohater serii, młody Japończyk Shou Zama,  wraz z dwoma innymi ludźmi zostaje przeniesiony z Ziemi do tajemniczego świata Byston Well. Tam dostaje się „pod opiekę” lokalnego władcy Drake’a i musi walczyć za pomocą Aura Battlera z jego przeciwnikami. Jednak poprzez działania samego Drake’a jak i perswazje wrogiego pilota Marvel Frozen, Shou dołącza do załogi Zelany i rozpoczyna walkę z Drakiem i jego planami podbicia Byston Well.
Brzmi sztampowo, to prawda, ale tak nie jest. Aura to niesamowita i wciągająca historia o walce dobra ze złem i o tym co trzeba poświecić dla uzyskania pokoju nie tylko w Byston Well, ale i na Ziemi (nazywanej Upper Earth). Jak się okazało cena była ogromna, wręcz nie do opisania. Co prawda do finału z Ideona, gdzie zniszczeniu uległ cały wszechświat, daleka droga, ale jednak w pewien sposób było gorzej. Może dlatego, że postacie były tak sympatyczne, a spotkał je tak okropny los… Dlatego też Dunbine jest pierwszą serią, której finał obejrzałem fragmentarycznie, a reszty dowiedziałem się ze streszczeń na MAHQ.net. To było po prostu nie na moje nerwy. Tym bardziej widać jak świetnie zostały napisane postacie, skoro aż odmówiłem sobie oglądania ich tragedii w ostatnich odcinkach. Fabuła w zasadzie dziur nie ma, a postanowiłem sobie za cel szukanie wszelakich wpadek, czy pominięć jakiś wątków. Tomino jednak wszystko pozamykał szczelnie i nic nie poprzepadało, a wątki zostały zakończone w sposób fachowy i bez leniwych skrótów. Jedyne co pod względem fabuły mi przeszkadzało (oprócz finału, do którego jednak nie można się przyczepić tylko dlatego, że jest taki tragiczny) to ciągłe porażki naszych bohaterów pod koniec serii. Głównie dlatego, że w pewnym momencie zaczynałem stwierdzać, że to nie los rzuca Shou i jego grupie kłody pod nogi, ale scenariusz. Drażniące to po prostu było.
Bardzo istotnym elementem serii są Aury, które posiada każda osoba. Jednak w świecie Byston Well szczególnie silna aura charakteryzuje osoby z Ziemi, dlatego Drake sciąga ich za pomocą schwytanej Ferario. Na szczęście nie był to element szybko zapomniany z powodu tego, że trzeba pokazać kolejne masywne bitwy mechów. O nie, Aury stanowiły niezwykle istotny element, aż do końca serii. Mogliśmy zobaczyć w jakie strony mogą się rozwinąć i jakie są konsekwencje utraty kontroli nad własną mocą.
Klimat Świata Byston Well miażdży, to  kraina fantasy z najróżniejszymi, ciekawymi stworami. Sporo zwierząt ma rogi. Na przykład konie to w zasadzie jednorożce, a w tle można też było zauważyć żabę z rogiem. Fajnie też wyjaśniono w jaki sposób pozyskuje się materiał do Aura Battlerów… Atmosfera w serii jest bardzo różnorodna - od sielanki po głębiny depresji i powagi. Byston Well jest krainą podzieloną na wiele królestw, a każdym z nich włada zawsze bardzo charakterystyczny władca. Od bezwzględnego tyrana Drake’a, po mądrą i dobrą Celię Lapanę. Oprócz typowych dla Tomino politycznych zagrywek między państwami, dostajemy jeszcze szczyptę konfliktów i interesów rodowych. Naprawdę Tomino udało się stworzyć coś zajście oryginalnego.
Konstrukcja serii bardzo mi się podobała, choć jak na mój gust wciąż było nieco za dużo
walk. Jednak tutaj zrobiono to dużo lepiej niż w Ideonie, gdzie kolejne batalie bardzo męczyły i często dominowały w odcinkach. Tutaj bitwy szczególnie na początku serii pokazane są znakomicie. Nie było zbyt wielu Aura Battlerów i kolejne pojedynki Shou z Toddem oglądało się niezwykle przyjemnie. Miały one swój unikalny styl prawdziwych pojedynków, a nie bezmyślnego strzelania gdzie popadnie, jak to zazwyczaj bywa. Nawet gdy mechów zrobiło się więcej, to pojedynki głównych bohaterów są wciąż ukazywane ze sporym kunsztem.


Postacie
            W tym aspekcie Dunbine’a można określić jako Anty Ideona, gdyż niemal wszystkie postacie z obozu „tych dobrych” zyskały moją ogromną sympatię. Szczególnie para głównych bohaterów Shou Zama i Marvel Frozen przypadła mi do gustu.
Shou na przestrzeni tych wszystkich odcinków rozwija się kapitalnie i z wypiekami na twarzy śledziłem jego losy i rozwijające się relacje z Marvel. Z samolubnego, mającego w nosie co dzieje się w Byston Well, chcącego jedynie wrócić do domu nie patrząc na koszty Shou przeistacza się w kogoś bardzo odwrotnego. Można powiedzieć, że był czymś w rodzaju połączenia Amuro i Kamillie.
Ta z kolei wymiatała jako pilot i bardzo mi się nie podobało jak pod koniec serii straciła sporo ze swoich początkowych świetnych umiejętności, ba była swoistym Charem tej serii przez jakiś czas (próbowano to wytłumaczyć słabszą Aurą, ale ja tego nie
kupuje), poza byciem świetnym pilotem, była niezwykle sympatyczną, niezależną dziewczyną o do bólu dobrym sercu, tym bardziej nie chciałem oglądać tych dwóch ostatnich epów… Zarówno Marvel doskonale uzupełniała Shou jak i Shou uzupełniał Marvel, oboje się od siebie uczyli (głównie to Shou uczył się od Marvel).
Trzecią główną bohaterką, była Cham z rasy przypominające wróżki istot zwanych Ferario (te same dzieliły się na kilka rodzajów i mocno wpływały na co poniektóre wydarzenia w serii). Niektórym może źle się skojarzyć z dzwoneczkiem z Piotrusia Pana, ale Cham w przeciwieństwie do niej nie jest samolubną su… dziewczyną i niezwykle martwi się o swoich współtowarzyszy, była swoistym miernikiem nastrojów reszty bohaterów z Zelany.
Reszta obozu szlachetnych wojowników nie przestawiała się gorzej Nie Gievun(czyt. Nill) był dobrym dowódcą, choć czasami dawał ponieść się emocjom, co akurat dobrze świadczyło o nim jako o człowieku. Pilot Zelany też gdzieś migał i dodawał swoje trzy grosze. Elle Humn, która swoją Aurę rozwinęła w swego rodzaju telepatię i później stała się jedną z najbardziej empatycznych postaci. No i Keen Kiss, którą można by podsumować jako udaną wersje Katza. Dosyć istotną i jednocześnie najbardziej tragiczną postacią była córka Drake’a: Emille.
Jednak z bohaterów drugiego planu urzekła mnie najbardziej postać królowej Ciely Lapany. Zarówno za jej przeogromną charyzmę i dobroć ( Ciela to taka bardziej bezwzględna Dianna z Turn A) jak i genialny głos pani Miki Takahashi, która spotęgowała każdy aspekt tej postaci.
Tomino, gdy tworzy poszczególne frakcje w swoich seriach, ma chyba zawsze dwa klucze -  albo tworzy dwa mocno niejednoznaczne obozy, albo: Ci dobrzy, są bardzo dobrzy, ale nie są doskonali i możemy się z nimi identyfikować z powodu ich ułomności oraz  podziwiać za hart ducha i wierność swoim wartościom pomimo przeciwności losu. Ci źli, to już takie obrzydliwe indywidua, że najchętniej chciałoby się ich wszystkich powystrzelać. Niby niektórzy mieli jakieś pozytywne cechy np. Burne czy Todd, albo nieciekawą przeszłość jak Jeryll, ale to było za mało, aby wywołać u mnie coś na kształt sympatii. Reszta to już banda prawdziwych zwyrodnialców z Drakiem głównym antagonistą na czele. Był on żądnym władzy bezdusznym tyranem (taki Gihern tyle że pozbawiony resztek empatii). No i na koniec Shot Weapon (potomek Luncha Bozooki i Arrowa Bowa), którego jak się przekonujemy w OVIE będącej sequelem spotkała największa kara.

Mechy
Nie pomnę gdzie, ale przeczytałem raz, że Dunbine miał spory wpływ na powstanie dosyć popularnej na świecie (i w Polsce) serii Vision of Escaflowne (klasyk rodzimego Hypera). Widać to zarówno w pewien sposób fabularnie jak i mechowo. Jednak,  o ile Guymelefy raczej szły w bardziej rycerski i smoczy design, to Aura Battlery bardzo przypominały owady z głównym Dunbinem na czele. Jednak to nie wygląd urzekł mnie w tym aspekcie opowieści, a fakt, że Shou przez większość serii latał jednym ze słabszych maszyn w serii, a przewagę nad przeciwnikami zawdzięczał rosnącym umiejętnością i swojek Aurze. Później niestety przesiada się na Bibine’a, będącego najnowocześniejszym Aura Battlerem. Niemniej za wyjątkiem paru odcinków nie dało się odczuć jakieś większej przewagi nad innymi. Reszta mechów była w porządku, każdy reprezentował bardzo przemyślany i ciekawy design i mimo paru podobieństw niektórych maszyn, wszystkie były unikalne i interesujące.    

Animacja i Muzyka
Standardowa animacja Sunrise z połowy lat 80tych. Mocno przypomina mi Zete Gundam. Bardzo przemyślanie wykorzystywano stałe klipy, maskując je tak doskonale, że w ogóle nie były zauważalne. Ogromnie mnie to cieszy, bo mimowolnie zawsze zwracam uwagę na takie cuś. Generalnie animacja jest świetna i doskonale reprezentuje styl lat 80tych.
Muzyka jest wspaniała. Utwór z Openingu ciągle siedzi mi w głowie, a pozostałe utwory doskonale budują klimat świata Fantasy jakim jest Byston Wall, który z sielankowych motywów może od razu przeskoczyć na mroczne i depresyjne  utwory doskonale potęgujące powagę sytuacji. Cała muzyka zawiera się w 4 soundtrackach.

Podsumowanie
            Mam spory problem z tą serią, bo niezwykle mi się podoba, świetnie się ogląda, świat przedstawiony jest bardzo ciekawy, postacie niezwykle sympatyczne i charyzmatyczne, a fabuła wciąga. Jednak są tutaj bolączki - spadek formy Marvel, końcówka serii na Ziemi, no i hiper depresyjne zakończenie zniechęcają mnie do powrotu do niej. Wielka szkoda, bo Shou i Marvel stali się jednymi z moich ulubionych postaci z nie Gundamowych serii.


Ocena
Mimo kilku wad 10/10 klasyka.
 

Brak komentarzy: