środa, 2 września 2009

Mobile Suit Gundam MS IGLOO 2: The Gravity Front



Mobile Suit Gundam MS IGLOO 2: The Gravity Front
Rok Produkcji: 2008-2009
Liczba Odcinków: 3
Uniwersum: Kalendarz Uniwersalny

Fabuła
Gdy dowiedziałem się o nowym Igloo nie byłem za bardzo zachwycony. Z góry założyłem, że poza dobrym klimatem i skupieniem się na Zeonie, nie okaże się on niczym szczególnym, czy chociażby ciekawym. Byłem niemal pewny, iż animacja postaci ocierać się będzie o śmieszność. Czekała mnie jednak niemała niespodzianka. Nie dość, że Igloo 2 skupia się nie na Zeonie, a na siłach federacji z pierwszej połowy wojny, to dodatkowo rezygnuje z wątku przewodniego i wszystkie trzy odcinki są niemal niezależnymi produkcjami opowiadającymi zupełnie inną historie. Posunięcie to było bardzo ciekawym i odważnym pomysłem, który okazał się bardzo trafiony.
Pierwszy odcinek opowiada o dowódcy piechoty Anty-Mechowej Barberrym, który po każdej akcji traci wszystkich podległych mu żołnierzy i za każdym razem obejmuje nowy oddział. W omawianym odcinku nasz nieszczęsny protagonista dostaje rozkaz ataku na kolejne Zaku. Odcinek rozpoczynający tę swoistą trylogię był dobry, choć parę elementów nieco psuło całość. Na szczególne miejsce na tej liście zasługują - jedna z postaci i nieco szarpiąca animacja.
Odcinek numer dwa to wariacja na temat Moby Dicka. Ishmael’em jest tutaj dowódca czołgu Type-61: Herman o imieniu Yandell. Kierowcą owego czołgu jest Rayban Surat, który jest również narratorem tego odcinka. Przeciwnikiem Hermana i Raybana jest as sił Zeonu: Elmer Snell używający bardzo wymownego białego Zaku (nasz Moby Dick). Odcinek ten jest świetny. Scena bitewna między Zaku, a czołgami jest wspaniale zrealizowana. Na plus należy również zaliczyć dużo ciekawszą historię, aniżeli miało to miejsce w poprzednim odcinku.
Ostatni odcinek opowiada o Guntanku prowadzonym przez Arleen Nazon. Jest ona przepełniona goryczą i owładnięta rządzą krwi. Powodem tego jest zdrada jej ukochanego, który wykradł plany GunTanku i uciekł do Zeonu, grzebiąc tym samym cały projekt. W następstwie owej zdrady nasza bohaterka trafia do więzienia. Szczerze mówiąc jest to nietypowy i ciężki do oceny odcinek - wspaniałe sceny bitewne i robiący ogromne wrażenie GunTank z jednej strony i fabuła, która choć interesująca, wydaje się nieco dziwaczna z drugiej: Genialne sceny bitewne i bardzo ciekawe zakończenie.
Klimat całości pozostaje wciąż takim sam. Utrzymano styl i realia przypominające drugą wojnę światową, choć siły Zeonu w mniejszym stopniu niż poprzednio ukazano w stylu Wermachtu. Wróciły one do swojego oryginalnego designu. Historie, choć ciekawe, niczym mnie nie zaskoczyły. Cierpią one, podobnie jak poprzednie Igloo, na sporą przewidywalność. Na szczęście nadrabiają to solidnymi postaciami, świetnymi scenami bitewnymi i doskonałym klimatem. Największy zgrzyt tej serii nie leży jednak ani po stronie fabuły, choć pośrednio tak można tak powiedzieć, ale po stronie postaci: Bogini Śmierci, która choć dobrze wkomponowała się w serię, to jednak jej wygląd całkowicie mi nie pasował. Wyglądała jakby urwała się z Final Fantasy, albo jakiegoś innego JRPG’a.

Postacie
Niewiele tu można napisać. Nikt nie miał dość czasu antenowego, ażeby się w pełni rozwinąć. Pomimo tej wady, bohaterowie byli dobrze i przemyślanie skonstruowani. Szczególnie tyczy się to bohaterów z drugiego odcinka, który moim zdaniem, jest najlepszy z całej trójki. Arleen była całkiem niezła i wiarygodna z dobrze uzasadnionymi motywami działania. Jedynie, jak już pisałem, nie podobała mi się bogini wojny. Głównie przez swój wygląd, który kompletnie nie pasuje do klimatu całości, ale także sam fakt, że jest to istota mistyczna. Średnio pasuje to do Gundama, gdzie takie postacie raczej się nie pojawiają. Ciekawostką jest dowódca wszystkich tych straceńców: Corematta, którego nie da się lubić i niemal nieustannie życzyłem mu śmierci. Najbardziej identyfikowałem się z Raybanem, który miał ogromnego pecha, a może szczęście, że trafił pod komendę Hermana i chciał tylko to wszystko przeżyć.

Mechy i inne sprzęty
W zasadzie mechami przewodnimi serii są Zaku, które przez wiele serii były głównymi chłopcami do bicia, ale w Igloo wyrosły na symbol niepokonanych, wręcz demonicznych, maszyn bojowych. Wystarczy wymówić ich nazwę, żeby na żołnierzy federacji padł blady strach. Type 61 bardzo przypomina mi Mammoth Tanka z serii gier strategicznych Command & Conquer, przez co z miejsca zdobył moje serce (wiem, wiem, występował już we wcześniejszych seriach, ale musieli go oddać bardziej realistycznie, żeby mi się spodobał). No i w końcu Guntank, który został wręcz genialnie zaprojektowany i narysowany, przez co czuć potęgę tego sprzętu, jego ogrom i fakt, że jest niemal niepowstrzymany. Jego design jest po prostu boski.

Animacja i Muzyka
Czyste CGI… nie jestem fanem tego typu animacji, ale muszę przyznać, że została ona wykorzystana tutaj bardzo dobrze. Niemal wszystko jest bardzo ładnie wygenerowane z oddaniem wielu szczegółów. Zarzut mam jedynie do ruin z pierwszego odcinka, które wyglądały jak z gry budżetowej, oraz, jak zwykle, do animacji twarzy postaci, które niekiedy wyglądają bardzo sztucznie, a ich mimika wydaje się mało realistyczna.
Muzyka bardzo udana. Bardzo podoba mi się szczególnie ta z początku pierwszego odcinka, gdyż bardzo pasuje ona do propagandy Zeonu.

Podsumowanie
Bardzo udana seria. Miło, że wrócono do realistycznego klimatu Igloo, choć skupiono się na siłach federacji, a nie Zeonu. Mam nadzieje, że jak w przypadku pierwszego Igloo, dostaniemy kolejne trzy odcinki (wtedy zmodyfikuje tą recenzje).

Moja Ocena
 8 Tetsujina

Brak komentarzy: