Mobile Suit Gundam SEED
Rok Produkcji: 2002-2003
Liczba Odcinków: 50+Final Phase+ 2 Astray
Uniwersum: Cosmic Era
Fabuła
Muszę przyznać, że to jest jedna z najtrudniejszych recenzji, z jaką przyszło mi się zmierzyć i to z kilku powodów. Głównie dlatego, że seria ta ma trochę plusów, ale również całą masę wad (zarówno technicznych jak i fabularnych). Ciężko mi wiec napisać jednoznaczną recenzję.
No cóż... O ile pierwsze Gundamy nie miały sprecyzowanego odbiorcy, o tyle, niestety (choć dla niektórych zapewne stety), target SEEDa jest bardzo jasno określony: to nastolatki, które UC w ogóle nie kojarzą. Sprawia to, iż łatwiej twórcą sprzedać ten sam, nieco zmodyfikowany, produkt sprzed dwudziestu paru lat...
Fabuła Gundam SEED rozgrywa się w świecie Cosmic Era, gdzie trwa wojna Sojuszu Ziemskiego z PLANTem ( kosmicznymi koloniami). Bohaterowie przez fatalny zbieg okoliczności lądują na najnowocześniejszym okręcie federacji, gdzie znajduje się główny mech pierwszej połowy serii: Strike Gundam... Nic nowego, prawda? Tak więc, w zasadzie przez większość serii mamy do czynienia z niczym innym jak nieco zmodyfikowanym scenariuszem Gundam 0079 wzbogaconym o wątki z innych Gundamów ze świata kalendarza Uniwersalnego ( w drugiej połowie, występuje kilka elementów ze Stardust Memory i Victory Gundam). Choć dla kogoś, kto widział UC i zabiera się za SEEDa, fabuła nie kryje praktycznie żadnych niespodzianek, a kto zginie można niemal z chirurgiczną precyzją przewidzieć po 3-4 odcinkach + epy wprowadzających kolejne postacie drugoplanowe. Również rozwój wypadków bardzo łatwo przewidzieć. Dopiero mniej więcej od 33 czy 34 odcinka seria zaczyna wprowadzać własne wątki i rozwiązania, które są całkiem niezłe i uatrakcyjniają seans. Tak więc, choć przez pierwsze trzydzieści odcinków miałem czasami dość tej serii i chciałem ją rzucić w cholerę, tak przez kolejne ”Fazy” SEED zaczął odżywać i robić się interesujący. Niestety wraz ze zbliżającym się finałem serii, znów zaczęły doskwierać dosyć irytujące braki. Szczególnie widać to po porzucaniu postaci, które miały spore role na początku serii, a pod jej koniec nie były niczym więcej jak statystami. Innym elementem, który według mnie zabija tą serię, są Recapy. Nie dość, że w tej 50 odcinkowej serii mamy ich aż CZTERY!, to nie są one niczym innym jak streszczeniem poprzednich odcinków. Do tego dochodzą jeszcze powtarzające się wielokrotnie wspomnienia bohaterów. Śmierć jednej z drugoplanowych postaci przypomniana została chyba z 200 razy. Co mnie osobiście bardzo irytuje, klimat większości świetnych dramatycznych scen zostaje właśnie przez takie wspomnienia zabity. Zdecydowanie negatywnie wpływa to na komfort oglądania kolejnych odcinków.
Osobiście byłem, mimo wszystko, pozytywnie zaskoczony tą serią. Na początku podchodziłem do niej bardzo krytycznie z powodu kopiowania Kalendarza Uniwersalnego (co przez pierwszą połowę było wyjątkowo dobrze widoczne). Później jednak scenarzyści lepiej zamaskowali powielanie pomysłów. Pomimo wyżej wspomnianych braków, całkiem nieźle się SEEDa oglądało. Szczególnie końcówkę zacząłem oglądać z większym zainteresowaniem, gdyż nawet polubiłem dwie postacie.
Postacie
W serii tej każdy znajdzie coś dla siebie… Nawet ja, osoba która prowadziła olbrzymie krucjaty przeciwko SEEDowi, znalazłem dwójkę bohaterów, którzy zyskali moją sympatię. Byli to: Mu La Flaga - jeden z dwóch klonów Chara w tej serii z elementami Sleggar Law i Murrue Ramus będącą reinkarnacją Marbet Fingerhat z Victory Gundam. Ich losy śledziłem z nieukrywaną ciekawością, choć i tu byłem niemal od początku przekonany, że Mu czeka smutny los w tej serii. Swoje dostały też fanki Yaoi... No cóż, przyjaźń Kiry i Arthruna można naprawdę zinterpretować w dosyć niebezpieczny sposób... Reszta nastolatków, choć w początkowej fazie serii miała swoje chwile, to jednak pod koniec cała seria stała się podwórkiem Kiry i Arthruna. Reszta postaci stała się tylko i wyłącznie tłem. Jest to smutne, gdyż wprowadzono kilka ciekawych postaci, którym nie poświęcono tyle uwagi na ile zasługiwały... Z tym właśnie wiąże się tragikomiczna historia. Mianowicie główna inżynier Orbu, która (gdy Archangel i statek Orbu udają się w przestrzeń kosmiczną), oznajmia, iż bez niej nie dadzą sobie rady... Jest to zabawne, gdyż jest to jedna z ostatnich kwestii wypowiedziana przez tą postać... Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku cudownie ocalałego klona Ramba Rala: Waltfelda, który po swoim cudownym zmartwychwstaniu nie robi nic poza siedzeniem w fotelu kapitańskim i uśmiechaniem się do kamery. Nie mówiąc już o Pilotkach Astrayów, nawiązujących do podobnego teamu z Victory, których zadanie ogranicza się tutaj do spowodowania u Cagalli wejście w SEED. Rau, czyli główny antagonista i naczelny klon Chara, przypominał go tylko z początku. Potem stał się typowym szaleńcem chcącym zagłady świata. Przynajmniej do jego orginu dodano sporą dawkę autoironii. Yzak i Dareka (z początku) i Nicol, jak i trzej piloci w oczywisty sposób nawiązujący do Cyber-Newtypów, wystąpili w zasadzie tylko po to, aby dodać kolejne Gundamy.
Mechy
W skrócie można by powiedzieć że to UC, które trafiło do programu ”Pimp my Gundam” prowadzonego przez Gangsta rapperów. Ginny, które są kopią Zaku, dostały jakieś dziwaczne skrzydła. Do tego dochodzą jakieś dziwne pustynne pieski. W zasadzie jedynym Gundamem, który mi się podobał, był Buster. Był on najmniej wybajeżony. Z drugiej strony, designy to rzecz gustu i nie chcę szczerze mówiąc rozwodzić się zbytnio w tym temacie. Na koniec warto wspomnieć o systemie METEOR będącym rip-offem wyposażenia GP03 ze Stardusta…
Animacja i Muzyka
Animacja mechów i okrętów zrobiła się dobra i płynna pod koniec serii, wcześniej mocno haczyła. Jest to szczególnie widoczne podczas walk na pustyni. Dochodzą do tego jeszcze niesławne różowe wybuchy, które, szczerze mówiąc, zaczęły mnie naprawdę irytować dopiero pod koniec. Animacja postaci to też temat na spory kawałek tekstu. Jest różnie - raz dobrze, a raz źle. Bardzo często twarz postaci wygląda inaczej w każdym kolejnym ujęciu. No i, choć design dorosłych jest w miarę ok., to z nastolatkami jest już dużo gorzej. Niekiedy jedyną różnicą między chłopakiem, a dziewczyną jest fryzura i (niekiedy) biust...
Również co do muzyki mam mieszane uczucia. Pierwszy z czterech opów (sic!) był dobry, a nawet bardzo dobry. Niestety kolejne dwa opy były dla mnie nie do słuchania. Nieco poprawiła się piosenka w 4 opie. Endingi, natomiast, podobały mi się wszystkie. Muzyka wewnętrzna była ok.
Astray
Dwa epizody będące reklamą Mangi i figurek. Red Astray bardzo mi się podobał i chyba nawet sięgnę po tą pozycję. Niebieski wydał mi się nijaki.
Podsumowanie
Seria ta jest lepsza od Winga, ale w zasadzie nic pozytywnego, poza tym, nie jestem w stanie o niej powiedzieć. Tak naprawdę nie wiem, czym szczególnym wybiła się spośród reszty serii powstałych po UC, że doczekała się kontynuacji w postaci serii TV. Jest tu, co prawda, kilka elementów godnych uwagi, a drugą połowę serii dobrze się ogląda, ale poza tym jest to kolejny remold UC.
Ocena: 6 Tetsujinów.
PS. Przepraszam za jakość recenzji. Gdy układałem ją sobie w głowie lepiej to wyglądało, ale jakoś nie miałem siły pisać tej recenzji...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz